6 LUTEGO 2023 | LITOCHORO | 23 MIN
Moje życie w Litochoro
Dlaczego tu jestem
Moje życie
w Litochoro
Dlaczego tu jestem
6 LUTEGO 2023 | LITOCHORO | 23 MIN
N 40°06'19.0" E 22°30'10.5"
Litochoro przyczepione jest do krawędzi urwiska. Wąwóz Enipeas, który przecina na pół masyw Olimpu, obrywa się prawie pionową ścianą zaraz na ostatnimi domami miasta. Co prawda budynki z tawernami znajdują się nawet na dnie wąwozu, ale na stałe nikt tam nie mieszka.
Poniższy tekst napisałam prawie trzy lata temu, w kwietniu 2020 roku, po kilku miesiącach pobytu w Litochoro. Zamieszczam go poniżej jako dokument czasów, przede wszystkim jako dowód mojej fascynacji nowym miejscem, która na początku jest zawsze bardzo silna i dlatego warto ją utrwalać. Tekst z pozoru jest o Litochoro, ale tak naprawdę mówi o wiele więcej o moich odczuciach niż o mieście i raczej tak należy go czytać.
Poniższy tekst napisałam prawie trzy lata temu, w kwietniu 2020 roku, po kilku miesiącach pobytu w Litochoro. Zamieszczam go poniżej jako dokument czasów, przede wszystkim jako dowód mojej fascynacji nowym miejscem, która na początku jest zawsze bardzo silna i dlatego warto ją utrwalać. Tekst z pozoru jest o Litochoro, ale tak naprawdę mówi o wiele więcej o moich odczuciach niż o mieście i raczej tak należy go czytać.
miasto na krawędzi
Litochoro ma też zadziwiająco niespotykany układ. Główna ulica, wznosząca się łagodnie w górę, ulokowana jest zupełnie z boku, a cała reszta to labirynt zaułków i uliczek, z którymi nawet Google Maps nie daje sobie rady. Miasto ma kształt mocno wydłużonego prostokąta i mimo, że z góry wygląda jak zupełnie płaski placek z truskawkami, z perspektywy mieszkańca albo niespiesznego wędrowca, wyraźnie dzieli się na dwie części: niższą, do ronda z fontanną, na końcu głównej ulicy i tarasowo wznoszącą się część górną, nieco starszą. Wyrażenie „część górna” może jednak zaskoczyć mieszkańców bardziej równinnych okolic, kiedy najkrótszą drogą idę na spacer do lasu, bez trudu robię w obrębie miasta przewyższenie ponad 120 m!
między górami a morzem
masyw Olimpu
55 szczytów i głębokie wąwozy
Według popularnej w Litochoro książki Nikosa Nezisa, na Olimpie jest 55 szczytów wyższych niż 2000 m, podobno dokładnie tyle samo co w Tatrach. Główny wierzchołek – Mitikas – wznosi się jednak sporo wyżej niż Gerlach i osiąga 2917 m. Na górze bogów jest zdecydowanie mniej granitów niż w Tatrach, a więc mniej pionowych ścian. Trudno jednak rozstrzygnąć czy przez to, masyw jest łatwiej dostępny. Wysokości względne są często dwa razy większe niż miedzy Zakopanem a Popradem, ścieżki o wiele bardziej naturalne, a nierównych kamieni nie brakuje, nawet jak nie są to granity. Najbardziej charakterystyczne są jednak wąwozy. Ze wszystkich stron Olimpu schodzą na dół głębokie doliny o stromych, prawie pionowych ścianach, bardzo słusznie nazywane wąwozami. Jeśli nie ma ścieżki, pokonanie takiego wąwozu jest praktycznie niemożliwe, zarówno wzdłuż, jak i w poprzek (próbowałem kilka razy). Trudność związana jest także z o wiele bardziej ekspansywną przyrodą niż u nas. Nieużywane szlaki zarastają w mgnieniu oka, a znakomita większość roślin w niższych położeniach ma kolce lub ostre, suche gałęzie. Piętro alpejskie, z całkiem zieloną trawą, zaczyna się od wysokości ok. 2400 m, a największą jego atrakcją jest Płaskowyż Muz, ogromny, prawie płaski kawałek terenu na wysokości 2600 m., podchodzący do dwóch głównych wierzchołków Stefani i Mitikas.
lasy i otwarte przestrzenie
lato i zima
mój obraz miasta
Jak widać z tego początkowego fragmentu, nie staram się tu opisywać jakie Litochoro jest „naprawdę”. Nie mam do tego ani kwalifikacji, ani wystarczającej wiedzy i doświadczenia. To mój obraz Miasta i jestem w pełni świadomy, że za każdym razem kiedy próbuję coś dostrzec i zrozumieć, wychodzę od tego co dobrze znam, czyli Polski, Warszawy i polskich gór. To pozwala zauważyć różnice, ale podkreśla też zalety, jeśli w starym kraju widziałem w danej dziedzinie głównie wady. Jeśli pisze na przykład, że ścieżki na Olimpie są zupełnie puste, mam w pamięci koszmar tłumu turystów w Polskich Tatrach i w Zakopanem. Aby tło moich rozważań było pełniejsze, wspomnę jeszcze, że urodziłem się i wychowałem w mieście średniej wielkości (100 tyś. mieszkańców), przez 10 lat zdarzyło mi się mieszkać na wsi, a przez ponad 20 lat w Warszawie.
Moje pragnienie opisania życia w Litochoro wynika z chęci uchwycenia tego niezwykłego momentu, kiedy nie jestem już turystą, zaczynam coraz lepiej poznawać miejsce w którym żyję – ścieżki na Olimpie znam pewnie lepiej niż większość lokalnych mieszkańców – nie jestem już obcy, ale nie jestem też swój. Ciągle poznaje w tydzień więcej rzeczy niż w Polsce przez rok!
Zachwycają mnie zmiany pór roku, kwiaty w styczniu, drzewa z wiecznie zielonymi liśćmi, setki salamander na ścieżce do groty pustelnika, nowe domy dwie przecznice za rogiem, możliwość grania w koszykówkę przed szkołą na początku lutego, lokalne zwyczaje, nowi ludzie których poznaje co chwila, nowe słowa i niezwykła melodyka języka greckiego, którą słyszę na co dzień.
Patrząc z tej perspektywy, bardzo łatwo zauważyć, że Litochoro jest zupełnie inaczej „zorganizowane” niż podobne miejsca w Polsce. Bardziej przyjazne do życia, otwarte na ludzi i ich potrzeby, sprzyjające spotkaniom i rozmowie. W mieście jest niezliczona ilość tawern i kawiarni. Tylko przy głównej ulicy naliczyłem ich ponad 20! W dużej (o połowę mniejszej od Litochoro) miejscowości turystycznej na południu Polski, w której kiedyś organizowałem zawody, restauracja (odpowiednik greckiej tawerny) jest… jedna. Kawiarni nie ma wcale!
życie społeczne w Litochoro
Litochoro ma też zadziwiająco dużo miejsc publicznych. Zupełnie sensacyjny jest lekkoatletyczny stadion sportowy, oczywiście z boiskiem piłkarskim, ale także z prawdziwą bieżnią na 8 torów, skocznią w dal, wzwyż i do skoku o tyczce. Z rowem do biegu z przeszkodami i z zapasowym boiskiem. No i cudownym widokiem wokół, bo po jednej stronie mam szczyty Olimpu, a po drugiej Morze Egejskie. Takiego stadionu nie ma nie tylko żadne miasto podobnej wielkości w Polsce, ale pewnie wiele miast w znacznie bogatszej Europie.
Podobnych miejsc społecznie aktywnych jest w mieście znacznie więcej. W samym centrum ulokowany jest Park Miejski, z kilkoma alejkami, oczkiem wodnym i dużą fontanną, amfiteatrem i częścią i nieco bardziej dziką. To co się dzieje w tym parku w ciepłe letnie wieczory (u nas byłaby to późna noc, bo w kraju nad Wisłą ludzie jak wiadomo chodzą spać z kurami) przechodzi moje wyobrażenia: starzy siedzą na ławkach i rozmawiają, młodzi chodzą gdzieś po alejkach, dzieci jeżdżą na rowerach, gwar, nieustanny ruch, przyjazna, otwarta atmosfera – prawdziwy ludzki ul. Na początku się zastanawiałem – a gdzie są dresiarze wysiadujący nieustannie przed moim blokiem w Warszawie, czyżby tutaj nie produkowali bluz z kapturem i ich noszenie nie było obowiązkowe? Gdzie są ci menele, pijacy codziennie jakieś płyny przed sklepem na moim osiedlu – zabrakło taniego wina? Teraz przestałem się zastanawiać – może to jest jednak prawdziwy świat i tak po prostu żyją ludzie, a to co miałem wcześniej, to był jakiś matrix.
To ciągle nie wszystko. W Litochoro jest znacznie więcej mniejszych, publicznych parków. Takich skwerków z alejkami, drzewami i ławeczkami, wciśniętymi gdzieś między domy, żeby okoliczni mieszkańcy nie musieli schodzić na dół, a dzieci miały się gdzie bawić z rówieśnikami. Już nawet nie zadaje sobie pytania, dlaczego te dzieci są cały czas na zewnątrz, mają tyle ruchu, pewnie nie wymyślono tu jeszcze gier komputerowych…
spotkania - sens życia
Spotkania to w Litochoro jakby inna rzeczywistość. Oczywiście, tawerny i kawiarnie to miejsca z definicji przeznaczone na spotkania. Bo obiad w tawernie to nie jest po prosu jedzenie, to jest biesiadowanie, które często składa się z kilkunastu dań, trwa kilka godzin i zawsze odnoszę wrażenie, że głównym jego celem nie jest napełnienie brzucha tylko spotkanie i rozmowa. Nie tylko ze współbiesiadnikami zresztą… Kiedyś zasiedliśmy przy stole i zaczęli rozmowę (po angielsku). Na to wtrącił się jakiś człowiek z sąsiedniego stolika i Lazaros rozmawiał z nim przez… 15 min (!) – To twój znajomy? – zapytałem. Nie, po prostu człowiek… Ciągle nie mogę wyjść z podziwu.
Ale nie tylko to. Mieszkam w Litochoro ledwie kilka miesięcy, ale za każdym razem kiedy się gdzieś przemieszczam spotykam znajomych. Nie jakichś wielkich przyjaciół, ale po prostu ludzi, których znam. A znam kogoś w Litochoro, bo np. dwa razy zrobiłem zakupy w jego sklepie. I taki człowiek rozpoznaje mnie z daleka, krzyczy Hallo i zagaduje co słychać. A jak przypadkowo spotka mnie w kawiarni to stawia mi kawę, albo piwo. Ludzie „spotykają się” tutaj nieustannie. I nic nie stanowi przeszkody w takim spotkaniu: główne skrzyżowanie miasta, dwa samochody zatrzymują się na samym środku, bo właściciele muszą zamienić kilka słów. A inni spokojnie czekają, bo rozumieją przecież, że nic nie jest ważniejsze niż spotkanie dwojga ludzi.
Obiekt popada w ruinę jak wiele innych w Litochoro.
domy i ogrody
Zastanawiam się czy ta oczywistość i codzienność spotkania, otwartość ludzi na innych nie przejawia się nawet w architekturze. Przecież najważniejszym elementem każdego domu w Litochoro jest… taras. Balkon, weranda, loggia, czy jakieś inne miejsce na zewnątrz, gdzie stoi stół i krzesła. Domy są w mieście bardzo rożne, ale ten element jest w każdym, w niezliczonej zresztą ilości realizacji. Czasami takie miejsce ulokowane jest na dachu, oczywiście pod jakimś daszkiem, bo wyżej jest większa szansa na ruch powietrza w czasie letnich upałów. Życie w Litochoro toczy się przede wszystkim na zewnątrz, a domy w o wiele mniejszym stopniu izolują człowieka od świata zewnętrznego. Nie mają przestrzeni pośrednich, korytarzy, przedpokojów czy wiatrołapów, wchodzi się bezpośrednio do pokoju albo kuchni.
Litochoro nie urzeka architekturą swoich budynków od pierwszego wejrzenia. Nie wygląda jak Paleo Panteleimonas albo wioski w Zagori, które mogłyby robić za skansen. Z pewnością jest miastem żywym, bogatym inwencją swoich mieszkańców, różnymi ich potrzebami i zmiennym gustem. Jednak wszystkie (!) domy w mieście mają dachy z czerwonej dachówki. Nie większość z nich, wszystkie. To nadaje styl i jedność urbanistyczną. Z góry miasto rzeczywiście wygląda jak placek z truskawkami, wyrażenie z początku tekstu nie było jakąś kwiecistą metaforą. Poza tym domy są bardzo rożne. Niektóre zachowują cechy stylu tradycyjnego, czyli kamienne ściany z ozdobnymi listwami drewnianymi, rozmieszczonymi w jakby przypadkowych miejscach; chociaż obecność tych elementów niekoniecznie świadczy, że budynek jest stary, bo wiele nowych domów też jest budowanych w ten sposób. Są w Litochoro domy otynkowane na biało, całkiem sporo jest też bloków mieszkalnych, chociaż zupełnie nie przypominają one tych na Ursynowie, są o wiele mniejsze i tak wkomponowane w miejskie otoczenie, że trudno je rozpoznać. Wszystkie te domy mają jedną cechę: są w niebywały sposób rozczłonkowane, mają niezliczoną ilość elementów różnej wysokości, przybudówek, daszków i okapów. Wzrok ma się na czym zaczepić i z nieustającą przyjemnością błąkam się czasami po wąskich zaułkach, odkrywając coraz to nowe perełki.
Oddzielnym tematem są przydomowe ogródki. Inwencja i zmysł estetyczny mieszkańców najlepiej przejawia się chyba w tych ulotnych elementach, wymagających nieustannej troski. Ogródki są małe, ale wszelka roślinność po prostu z nich wybucha, wielką ilością, egzotycznych dla mnie, kwiatów, drzew i krzewów. Czasami dominujące są donice różnej wielkości, przypadkowo, jakby od niechcenia, poustawiane, niektóre do złudzenia przypominają pitosy z Pałacu Minosa w Knossos.
turystyka w Litochoro
Litochoro jest bazą wypadową na Olimp, ale nie jest właściwie miastem turystycznym, tzn. nie żyje głównie z turystyki, jak np. Zakopane. Porównanie wydaje się jak najbardziej uprawnione, skoro oba miasta leżą u podnóża najwyższych gór w swoim kraju. Jednak porównanie takie ukazuje znacznie więcej różnic niż podobieństw. Przede wszystkim cyfry. W Litochoro żyje 7 tyś. stałych mieszkańców, w Zakopanem 30 tyś. Wg szacunkowych danych, w mieście pod Tatrami średnio przebywa stale 150 tyś turystów, pod Olimpem z pewnością mniej niż stałych mieszkańców. Nie ma w Litochoro żadnych atrakcji dla masowego turysty: kolejki linowej, wyciągów narciarskich, basenów termalnych, wielkich hoteli ani powozów konnych przewożących ludzi po asfaltowej drodze. Sklep sportowy jest tylko jeden, ale za to znakomity! Zatem porównanie ruchu turystycznego wydaje się karkołomne, bo ustawienie każdej liczby obok zera (lub prawie zera) daje wrażenie ogromnej wartość. Z mojej osobistej perspektywy opisuję to w ten sposób, że do Zakopanego nie jestem już w stanie jeździć od wielu lat, a w Litochoro mogę pracować nad rozwojem ruchu turystycznego i nie czuję z tego powodu żadnego dyskomfortu.
miejsce marzeń i snów
W ten sposób dochodzę do kluczowego momentu w próbie wytłumaczenia co ja tu właściwie robię i dlaczego Litochoro skradło moje serce. Najważniejszą cechą każdej podróży, każdej zmiany miejsca pobytu tym bardziej, jest możliwość poznawania nowych rzeczy. Nie chodzi tylko o to, że tych nowych rzeczy jest wokół nas obiektywnie więcej niż w domu, ważniejsze że nasz zmysł postrzegania przestawia się jakby w tryb odbioru, staje się bardziej otwarty na nowości, bardziej wrażliwy, a czasami nawet bardziej zachłanny i poszukujący. Głodny wrażeń i nowych odkryć. A czy może być jakieś lepsze miejsce do odkrywania niż Grecja? Teoretycznie żyje tutaj jak wszędzie, miedzy domem, coffee barem, górami do treningu i innymi miejscami codziennej aktywności. Ale przecież ekscytuje mnie niezmiernie, że 4 km na północ od miasta urodził się Orfeusz (oczywiście pojechałem zobaczyć gdzie to jest), Aleksander Wielki wyruszył na podbój świata z pałacu, który położony jest tylko 30 km dalej, a żmija ukąsiła Eurydykę w Dolinie Tempe, którą od Litochoro dzieli dwie godziny jazdy rowerem. Żyje w świecie moich marzeń i snów, tylko że teraz mogę pojechać i zobaczyć jak wyglądają naprawdę. I okazuje się, taka konfrontacja wychodzi im tylko na dobre.
odkrywając świat na nowo
Ale przecież nie tylko tak odległe starocie poruszają moją wyobraźnię. W Litochoro jest bardzo dużo pozostałości: opuszczonych lub nie dokończonych domów, pustych lokali użytkowych, jakichś dziwnych konstrukcji, które nie wiadomo czemu miały służyć, są nawet nieczynne tawerny i hotele. To wszystko świadczy przecież o dawnej świetności. Bardziej nawet o świetności planów i wielkim optymizmie inwestycyjnym mieszkańców, ale wciąż, o tym, że przeszłość bywała pełna nadziei. Podobnie jest ze ścieżkami w górach. Główny szlak turystyczny E-4 przez Wąwóz Enipeas, wybudowany w drugiej połowie lat 80-tych poprzedniego wieku, 30 lat temu zapewniał o wiele łatwiejszy dostęp w głąb gór niż obecnie, kiedy jest tak zniszczony, że przypomina właściwie naturalną ścieżkę. Jeszcze gorzej (czyli lepiej) jest z wszystkimi innymi szlakami w masywie. Kiedyś mi się wydawało, że na Olimpie jest bardzo mało ścieżek, teraz wiem, że jest ich bardzo dużo! Oczywiście, w większości ich nie widać, bo były to ścieżki pasterskie, a ponad 40 lat temu pasterstwo zniknęło z Olimpu, kiedy ruch turystyczny był zbyt mały aby podtrzymać ich istnienie. Nie widać ich, ale one tam są. Czekają cierpliwie na ponowne odkrycie. Sprawdzając kolejne warianty ledwie widocznych szlaków, która znikają nagle w środku lasu lub nad urwiskiem, wiele razy czułem się jak ci nieliczni turyści nawiedzający polskie góry pod koniec XIX wieku albo pionierzy amerykańskiego zachodu nieco wcześniej. Jakbym był tylko ja i dzika, nieodkryta natura. Z tą tylko różnicą, że w Grecji nigdy do końca nie wiadomo, czy jest to dzikość pierwotna czy też w czasach Perklesa czy Konstantyna Wielkiego świat ten był pełen ludzkich śladów, a teraz zdziczał ponownie.
Jakby nie było mieszkanie w miejscu, w którym mogę wcielić się w rolę odkrywcy i poszukiwacza starożytnych śladów, nieustannie bardzo mnie ekscytuje. Na razie zostanę tutaj.
Litochoro – Lakkos, April 2020