Na początku trzeba wybrać jakieś miejsce na mapie: Metsovo, Dolina Tempi albo Vergina. Nie może być zbyt blisko, podróż musi odzwyczaić od codzienności, przygotować do tego co nowe i niespodziewane.
W końcu sama droga może się okazać ważniejsza niż jej cel. W Grecji nie jest to specjalnie trudne, gdzie bym nie wyruszył, góry ciągną się kilometrami niekończących się grzbietów, często nawet nie mają nazw. Widać lepiej i dalej, mniej ludzi i samochodów i przestrzeń bardziej gęsta niż na równinach.
A Vergina znajduje się gdzieś na granicy mojego świata, dostępnego z Litochoro w ciągu jednego dnia. Sześćdziesiąt kilka kilometrów w jedną stronę. Ale pogodę zapowiadano znakomitą, dzień jest ciągle długi, a po wyprawie do Metsova ciągle mało mi roweru. Jechałem tam przez pięć godzin. Równiny wokół Katerini, pagórki z winnicami, plantacjami kiwi i dojrzewającymi właśnie oliwkami oraz niewysokie góry Pieria. Pięć godzin w oślepiającym słońcu południa. Nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać na miejscu, tzn. widziałem zdjęcia, czytałem jakieś opisy, wypytywałem znajomych, ale wszystko to nie układało sie w całość. Groby królów Macedonii – co to może znaczyć?
A Vergina znajduje się gdzieś na granicy mojego świata, dostępnego z Litochoro w ciągu jednego dnia. Sześćdziesiąt kilka kilometrów w jedną stronę. Ale pogodę zapowiadano znakomitą, dzień jest ciągle długi, a po wyprawie do Metsova ciągle mało mi roweru. Jechałem tam przez pięć godzin. Równiny wokół Katerini, pagórki z winnicami, plantacjami kiwi i dojrzewającymi właśnie oliwkami oraz niewysokie góry Pieria. Pięć godzin w oślepiającym słońcu południa. Nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać na miejscu, tzn. widziałem zdjęcia, czytałem jakieś opisy, wypytywałem znajomych, ale wszystko to nie układało sie w całość. Groby królów Macedonii – co to może znaczyć?
Kiedy wszedłem na duży plac przed kurhanem, nie było tam nikogo. Długi, korytarz prowadzi do wnętrza. Na początku w świetle dnia, potem coraz bardziej mrocznie. Kiedy człowiek z obsługi udzielał mi krótkiej instrukcji jak się tam poruszać, pomyślałem – zaraz zapalą światła. Nie zapalili! Wnętrze kurhanu jest całkowicie ciemne! Tzn. są jakieś małe światełka, ale po moich pięciu godzinach egejskiego słońca byłem prawie ślepy. Poruszałem się ostrożnie, z rękami wyciągniętymi przed siebie, bojąc się, że na coś nadepnę. Ale wnętrze tego „muzeum” wypełnia głównie pusta przestrzeń. Z ciemności wyłaniają się eksponaty i gabloty z artefaktami. Te są oświetlone, ale dosyć skąpo, oddziaływają głównie półcieniem, raczej zarysem kształtu i atmosferą tajemnicy. Jakby ciemność i pustka były ważniejsze niż dokładność szczegółów. W innych tego typu miejscach zwykle całe ściany wypełnione są znaleziskami, jakby autor ekspozycji chciał nam jak najwięcej udostępnić. Tutaj od zestawu srebrnych naczyń do tarczy Filipa II pokonujemy całe morze pustej przestrzeń. W całkowitej ciemności. Jakby autor ekspozycji z Verginy chciał nam powiedzieć, że prawie nic nie wiemy, o tej odleglej epoce, nasza wiedza to tylko małe wyspy wyłaniające się z ciemności. Czasami przecudnej urody, ale ciągle wyspy. I nawet jak niewiele potrafimy zrozumieć, ciągle potrafimy docenić piękno. Mamy też bogate zasoby wyobraźni – w kilku przypadkach zachowało tylko kilka niewielkich fragmentów różnych obiektów, rozmieszczonych teraz w trójwymiarowej przestrzeni i sami musimy połączyć je w całość. Nikt tu niczego nie domalowuje ani nie dokleja. Rzeczywistość nie jest fizycznie odtwarzana, rodzi się w naszej głowie. Ekspozycja bez widza jest niepełna, jak każda prawdziwa sztuka.
Kiedy wszedłem na duży plac przed kurhanem, nie było tam nikogo. Długi, korytarz prowadzi do wnętrza. Na początku w świetle dnia, potem coraz bardziej mrocznie. Kiedy człowiek z obsługi udzielał mi krótkiej instrukcji jak się tam poruszać, pomyślałem – zaraz zapalą światła. Nie zapalili! Wnętrze kurhanu jest całkowicie ciemne! Tzn. są jakieś małe światełka, ale po moich pięciu godzinach egejskiego słońca byłem prawie ślepy. Poruszałem się ostrożnie, z rękami wyciągniętymi przed siebie, bojąc się, że na coś nadepnę. Ale wnętrze tego „muzeum” wypełnia głównie pusta przestrzeń. Z ciemności wyłaniają się eksponaty i gabloty z artefaktami. Te są oświetlone, ale dosyć skąpo, oddziaływają głównie półcieniem, raczej zarysem kształtu i atmosferą tajemnicy. Jakby ciemność i pustka były ważniejsze niż dokładność szczegółów. W innych tego typu miejscach zwykle całe ściany wypełnione są znaleziskami, jakby autor ekspozycji chciał nam jak najwięcej udostępnić. Tutaj od zestawu srebrnych naczyń do tarczy Filipa II pokonujemy całe morze pustej przestrzeń. W całkowitej ciemności. Jakby autor ekspozycji z Verginy chciał nam powiedzieć, że prawie nic nie wiemy, o tej odleglej epoce, nasza wiedza to tylko małe wyspy wyłaniające się z ciemności. Czasami przecudnej urody, ale ciągle wyspy. I nawet jak niewiele potrafimy zrozumieć, ciągle potrafimy docenić piękno. Mamy też bogate zasoby wyobraźni – w kilku przypadkach zachowało tylko kilka niewielkich fragmentów różnych obiektów, rozmieszczonych teraz w trójwymiarowej przestrzeni i sami musimy połączyć je w całość. Nikt tu niczego nie domalowuje ani nie dokleja. Rzeczywistość nie jest fizycznie odtwarzana, rodzi się w naszej głowie. Ekspozycja bez widza jest niepełna, jak każda prawdziwa sztuka.
Wielkie wrażenie robią też małe miseczki z różnymi drobiazgami: gwoździe z brązu, kości ryb, zwęglone nasiona, strzępy ozdób. Zebrane w małe kupki obiektów tego samego rodzaju, wymieszane, niezależnie gdzie zostały znalezione, niewiele różniące się od kupki popiołu. One tez mówią do nas: tylko tyle zostaje z dawnej chwały, nie łatwo odróżnić coś od niczego.
I są w końcu same grobowce. A właściwie ich kolorowe fasady, bo do wnętrza się nie wchodzi. Można jednak podejść blisko, tak jak kiedyś schodząc w dół. Dzisiaj po drewnianych schodach. To o tyle ważne, bo w zupełnych ciemnościach, dźwięk skrzypiących stopni informuje nas, że oto zbliżamy się do tego co najważniejsze (marmurowe posadzki w całym muzeum są bezszelestne).
Wyjście na powierzchnie ponownie robi piorunujące wrażenie – ze świata ciemności do blasku dnia. I może przez to mówi coś niezmiernie ważnego dla kultury greckiej…
Pozostaje wspomnienie najbardziej niesamowitego muzeum jakie widziałem.
I są w końcu same grobowce. A właściwie ich kolorowe fasady, bo do wnętrza się nie wchodzi. Można jednak podejść blisko, tak jak kiedyś schodząc w dół. Dzisiaj po drewnianych schodach. To o tyle ważne, bo w zupełnych ciemnościach, dźwięk skrzypiących stopni informuje nas, że oto zbliżamy się do tego co najważniejsze (marmurowe posadzki w całym muzeum są bezszelestne).
Wyjście na powierzchnie ponownie robi piorunujące wrażenie – ze świata ciemności do blasku dnia. I może przez to mówi coś niezmiernie ważnego dla kultury greckiej…
Pozostaje wspomnienie najbardziej niesamowitego muzeum jakie widziałem.