TECHNOLOGY

Polityka prywatności

i zawartość strony

MAY 29, 2024 | CHANIA | 18 MIN

Poniżej przedstawiam kilka informacji technicznych dotyczących zawartości serwisu www.runningreece.eu oraz wykorzystywanych technologii. Dodatkowo czytelnik znajdzie tu również wskazówki dotyczące bezpieczeństwa. Dlatego jest to moja wysoce nieortodoksyjna polityka prywatności. Od razu chciałbym też nadmienić, że wiele przemyśleń na temat szybkości stron internetowych jest inspirowanych filozofią Internetu prezentowaną przez Steve’a Teare’a i jego stroną internetową www.pagepipe.com
Tekst został podzielony na trzy części:

SPIS TREŚCI

Szybkość działania strony

Szybkość działania strony

Strona www.runningreece.eu jest ekstremalnie szybka. Wg narzędzia pomiarowego  GTmetrix home page ładuje się w ciągu ok. 0,7 sekundy, wszystkie inne podstrony w mniej niż sekundę (mierzone z serwera w Londynie). Według googlowskiego narzędzia Page Speed Insights strona w wersji mobilnej otrzymuje 96-100/100 pkt,  pkt w wersji desktopowej 100/100 możliwych (wszystkie podstrony!). Odpowiedź serwera (TTFB) – mimo że bardziej zmienna w zależności od pory dnia – mierzona przy użyciu strony www.bytecheck.com osiąga często poziom 120-140 ms. 
Wszystko to zgodnie z podstawową zasadą „Nikt nie lubi wolnych stron internetowych” – zasadą całkowicie uniwersalną, niezależną od używanych narzędzi pomiarowych i trendów panujących aktualnie w centrali Googla.
Optymalizacja w kierunku uzyskania jak największej szybkości działania była w tym przypadku procesem stopniowym i powolnym, w miarę jak coraz lepiej rozumiałem gdzie leżą główne problemy i jaki jest najlepszy sposób ich rozwiązania. Nie wahałem się przy tym sięgnąć po rozwiązania radykalne, łącznie ze zmianą głównego motywu i dostawcy hostingu (chociaż to ostatnie niejako przy okazji).

Zastosowane technologie i rozwiązania

Strona używa systemu zarządzania treścią WordPress w wersji 6.2, języka php w wersji 8.2, motywu Astra (uważanego często za najszybszy obecnie na rynku) i systemu budowy strony Elementor. Zarówno Astra jak i Elementor w wersjach darmowych.  W tle działa 18 aktywnych wtyczek, a strona umieszczona jest w Polsce, na tanim, współdzielonym serwerze firmy www.lh.pl
Warto zatrzymać się na chwile przy ilości zainstalowanych wtyczek. Jednią z podstawowych porad dotyczących szybkości działania stron internetowych jest ograniczenie ilości wtyczek. Jednak nie ilość jest tu najważniejsza a jakość. Bo wtyczka wtyczce nierówna. Niektóre z tych dodatkowych programów to wielofunkcyjne kombajny obiecujące robić kilka rzeczy na raz, z ogromna ilości możliwych ustawień i rozbudowanymi panelami zarządzania, inne to wtyczki dyskretne, robiące jedną rzecz, czasami zupełnie pozbawione ustawień konfiguracyjnych. I tak  jak wtyczki pierwszego z wymienionych rodzajów rzeczywiście zamulają działanie strony internetowych (Yoast SEO Pro – czas ładowania 240 ms), wtyczki dyskretne są praktycznie niewidoczne, a ich wpływ na szybkość strony jest praktycznie pomijalny (Koko Analitics – czas ładowania 1 ms!). Strona www.pagepipe.com chwali się że ma ponad 60 zainstalowanych wtyczek, a i tak ładuje się bardzo szybko. Strona runningreece.eu ma wtyczek „tylko” 18 i ładuje się jeszcze szybciej niż Pagepipe. Większość zainstalowanych tutaj wtyczek to wtyczki dyskretne.

Jeśli chciałbyś skorzystać z szybkiego hostingu na www.lh.pl możesz użyć mojego kodu rabatowego LH-20-232239 – zapłacisz 20% mniej.

Szybkość działania i problemy pomiaru

Należy pamiętać, że przytoczone powyżej, w miarę precyzyjne dane, dotyczące szybkości działania strony runningreece.eu są… do pewnego stopnia względne. To jak szybko dana strona otwiera się u końcowego użytkownika zależą od bardzo wielu czynników, częściowo niezależnych od twórcy strony. Chodzi w tym przypadku o wszystkie te czynniki, które nie są związane z budową strony, jej ostatecznym kształtem i zastosowanymi tam technologiami.
Pierwszym jest oczywiście szybkość łącza internetowego po stronie klienta. Można jednak przyjąć, że w dobie współczesnych (w większości) szybkich łączy, wpływ tego czynnika jest praktyczne pomijalny, tym bardziej że home page poniżej strony (w postaci skompresowanej) waży tylko 404 KB.
Drugim – zaskakująco istotnym – czynnikiem jest fizyczna odległość użytkownika od serwera. Strona runningreece.eu ładuje się w 0,7 sekundy dla zapytań z Londynu (przypominam mój serwer zlokalizowany jest w Polsce), jednak dla użytkowników przebywających akurat w Vancouver w Kanadzie ten czas wzrasta to 1,7 s, a dla użytkowników w Japonii albo w Australii jest jeszcze dłuższy! Ponieważ czytelnicy strony runningreece.eu rozsiani są po całym świecie, jest to czynnik istotny, o którym warto pamiętać. Teoretycznie, rozwiązaniem mogłoby być użycie technologii CDN (content distribution network) czyli możliwości ładowania strony w wersji skompresowanej z kilku serwerów rozproszonych po świecie, jednak technologia ta ma słabe strony i wbrew temu co obiecuje nie zapewnia stabilności. Poza tym większość moich użytkowników przebywa jednak w Europie, a nawet maksymalny czas ładowania strony ok. 2 s. z odległych lokalizacji jest ciągle akceptowalny.
Trzecim – najbardziej denerwującym – czynnikiem jest niedoskonałość współczesnych technologii internetowych. W celu przyspieszenia działania strona runningreece.eu używa technologii cache, czyli tworzenia  statycznej wersji strony, zamiast dynamicznego ładowania wszystkich zasobów. Przypomina to nieco zrobienie zdjęcia ostatecznego wyglądu strony i wysyłania tego zdjęcia do końcowego użytkownika. To „zdjęcie” wykonywane jest w pewnych interwałach czasowych, np. raz na tydzień czy raz na miesiąc. Można też w każdej chwili wymusić aby program wyczyścił całą zawartość cache i stworzył ja na nowo. Jednak ta operacja nigdy nie jest w 100% taka sama i powtarzalna, program za każdym razem robi ją nieco inaczej, tzn. nie zmienia oczywiście zawartości ale kompresuje ją z różną skutecznością. W efekcie strona wysyłana do użytkownika może mieć różną wielkość i różną strukturę wewnętrzną, a to oczywiście wpływa częściowo na szybkość ładowania.
Jeszcze gorzej może być w momencie dodania nowego elementu, szczególnie zdjęcia (nawet minimalnej wielkości, no. 100×100 px). Czasami taki element trafia do części strony która jest skompresowana (cache), a czasami nie i ładowany jest oddzielnie. Co gorsze, bywa że ładowana jest z niewytłumaczalnie dużym opóźnieniem – np. obrazek który waży 3 kB dodaje do czasu ładowania strony 0,8 s.!
Wielką zmorą wszystkich twórców stron internetowych są nieustanne aktualizacje wszystkich możliwych składników: wordpressa, tematów i wtyczek. Ich częstotliwość to zupełne szaleństwo internetowego świata. Przykład z ostatnich dni: Elementor – system budowy stron – został  zaktualizowany do wersji 3.13.0 8 maja 2023. Już następnego dnia został zaktualizowany do wersji 3.13.1, a 11 maja do wersji 3.13.2. Najgorzej jak autorzy starają się rozszerzyć możliwości wtyczek czy programów dodając nowe funkcje. Program się rozbudowuje, staje się coraz cięższy i jedyne co robi na pewno to zwalnia działanie strony. Jednak nawet jak nie chodzi o nowe funkcje, wtyczki mają ogromną tendencję do rozrastania się, nowe wersję to zawsze okazja do nowych błędów, a wszystko to ma wpływ na działanie strony. Na nieszczęścia zawsze powoduje zwalnianie działania strony. Nie słyszałem jeszcze o żadnej aktualizacji, której celem byłoby odchudzenie i przyspieszenie działania. Dlatego najlepszym często rozwiązaniem jest użycie starych wtyczek, tych straszących mrożącym krew w żyłach komunikatem „Wtyczka nie testowana z twoja wersją Worpressa” I całe szczęście! Ostatnio z wielką ochotą używam właśnie tych starych, dyskretnych (robiących tylko jedną rzecz) wtyczek. Dla szybkości działania  strony są bezcenne.

Bezpieczeństwo i prywatność

podejście nieortodoksyje

Certyfikat SSL

W całej sferze technologii internetowych pełno jest przekłamań, półprawd lub kompletnych bzdur. Jedną z podstawowych jest kłódka w pasku adresu internetowego z informacja „Connection is secure”  albo „Not secure” (certyfikat SSL) tworząca złudne przekonanie, że odwiedzana strona jest bezpieczna. Nic podobnego! To czy dana strona jest bezpieczna czy nie, zupełnie nie zależy od tego czy jest tam SSL czy go nie ma. Każdy haker, który próbuje włamać się na jakąkolwiek stronę robi to oczywiście używając protokołu SSL, czy to próbując złamać hasło dostępu do witryny czy też wykorzystać jakąś lukę w zabezpieczeniach aplikacji internetowych. Certyfikat SSL robi za to inną rzecz – zwalnia działanie każdej strony. Zwalnia, mimo że sprzedawcy tych certyfikatów zapewniają na każdym kroku, że SSL nie ma wpływu na szybkość działania stron. To kłamstwo jest tak powszechne, że aż trudno pojąć jego skalę. Jednak wystarczy zastosować jakiekolwiek narzędzie pomiarowe, żeby się przekonać jak bardzo zwalnia. Strona runningreece.eu ciągle posiada certyfikat SSL. Wg. narzędzia www.bytecheck.com ten SSL odpowiada za co najmniej 140 ms opóźnienia w otwarciu strony.  Niewiele? Skoro cała strona otwiera się w ciągu 700 ms, te 140 ms to aż 20%! Ciągle jest ten certyfikat na runnigreece.eu bo Google sekuje strony, które go nie mają, ale cały czas bije się  z myślami żeby go usunąć – zysk dla odwiedzających oczywisty.

Pliki cookies

Drugim zupełnie kuriozalnym zjawiskiem sfery internetowej jest pojawiające się praktycznie na każdej odwiedzanej stronie okienko z informacjami o plikach cookies, wymagające od nas zgody na ich wykorzystanie. 99% użytkowników Internetu zupełnie nie wie o co chodzi, klauzule pojawiające się w momencie kiedy klikamy w szczegóły są często tak niejasne i skomplikowane, że nawet specjaliści nie wiedzą o co naprawdę chodzi. Mgliście tylko zdajemy sobie sprawę, że chodzi o jakieś śledzenie naszej aktywności. Ale ponownie, bezpieczeństwo użytkowników nie zależy od tego czy przed otwarciem strony pojawia się jakieś okienko czy nie! Tym bardziej, że użytkownik nie ma prawdziwego wyboru: zgadzam się więc jestem śledzony i dostaję stronę z cookies albo nie zgadzam się i dostaje stronę „czystą” w której żadnych cookies nie ma. Jednak to od twórcy strony zależy czy są na niej jakieś cookies i użytkownicy, którzy odwiedzają witrynę są śledzeni czy też nie. Strona runningreece.eu żadnych cookies śledzących nie zawiera, żadnych danych o użytkownikach nie zbiera, ani nie umożliwia zbierania takich danych przez strony trzecie. Dlatego na poniższej stronie żadne okienko na początku się nie pojawia.
Generalnie warto wspomnieć, że większość plików cookie związana jest z różnymi działaniami reklamowymi jakie odbywają się na stronach i ze statystykami odwiedzin (przede wszystkim Google Analytics). Strona runningreece.eu, reklam nie zawiera, nie ma też zainstalowanych żadnych skryptów śledzących Googla. Za statystyki odwiedzin odpowiedzialna jest prosta wtyczka Koko Analytics ale ona nie zbiera danych o użytkownikach. 
Dużym źródłem śledzących plików cookies są też… czcionki Googla, zainstalowane obecnie na co najmniej 40% wszystkich stron internetowych. Jednocześnie fonty Googla odpowiedzialne są  za duże opóźnienia w ładowaniu stron. Dlatego optymalizacja witryny runningreece.eu szła także w kierunku wykluczenia lub znacznego ograniczenia czcionek Google. Z punktu widzenia szybkości działania zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem jest wykorzystanie czcionek systemowych, dlatego na runningreece.eu używam czcionek Arial i Georgia. Ze względów estetycznych na stronie zainstalowane są dwa fonty Googla: Quicksland i Marcellus ale obecnie są one ładowane lokalnie czyli z plików strony, a więc Google żadnych informacji o użytkownikach nie otrzymuje.

Doświadczenie użytkownika

i wysoka jakość tekstów

Doświadczenie użytkownika

RunninGreece to strona do czytania! Oczywiście, na stronie są też zdjęcia, ale właściwie pełnia one role uzupełniającą. Wszystkie zamieszczone tu teksty są w pełni oryginalne, oparte na moich osobistych doświadczeniach w Grecji, wiedzy zdobytej w trakcie długoletnich studiów i umiejętnościom wykorzystania metod badawczych antropologii kultury.
Zarówno treść strony jak i jej forma zostały zbudowane w ten sposób aby dostarczyć odbiorcy możliwe najlepsze doświadczenie czytelnicze, a szerzej to co w środowisku internetowym określa się jako „doświadczenie użytkownika” – User Experience (UX). W skład tego doświadczenia wchodzi treść strony, jej forma graficzna i szybkość działania, a pośrednio zastosowane technologie. Te trzy składniki wymieniam tu wg ważności, chociaż w doświadczeniu czytelniczym szybkość działania należałoby wymienić na pierwszym miejscu, bo jeśli strona będzie wolna, zniecierpliwiony użytkownik ją opuści, nie doczekawszy na wyświetlenie zawartości, nawet jak byłaby ona najwyższej jakości.
Doświadczenie użytkownika rozumiem jednak na mój własny sposób, często daleki od obowiązujących powszechnie trendów. Mam w głowie mojego wyobrażonego odbiorcę i dla niego piszę i tworzę stronę, niezależnie od tego co jest najbardziej modne, popularne czy możliwe do sprzedania. Nie obchodzi mnie jakie są grupy docelowe, kto jeździ najczęściej do Grecji i kto ewentualnie mógłby się zainteresować moimi tematami. Ta strona niczego nie sprzedaje, niczego nie reklamuje, nie ma żadnych afiliowanych linków. Są tu tylko moje przemyślenia i relacje z podróży.
Spośród wielu składników, które składają się na user experience szczególnie niepokojący jest aspekt, którego fachowa nazwa to readability, czyli  łatwość czytania.

Readability czyli stopień trudności tekstów

Readabily czyli łatwość czytania to jeden ze standardowych składników SEO czyli  search engine optimization, które w dużym  uproszczeniu jest sposobem optymalizacji strony (czyli zmiany jej zawartości i formy), aby była widoczna możliwie wysoko w wynikach wyszukiwania Googla. Innymi słowy jest to sposób w jaki Google rządzi światem (internetowym). Na readability składa się wiele czynników, np. tytuły, słowa kluczowe, długość zdań, akapitów i słów, użycie strony biernej, odpowiednia dystrybucja śródtytułów, ale także rodzaj i wielkość zastosowanej czcionki, interlinie, kolory, itd. Przez chwilę z zaciekawieniem śledziłem te wskazówki, ale mój niepokój narastał. Wszystkie te zalecenia prowadzą bowiem do tego aby tekst był możliwie łatwy do czytania. Kiedy się chwilę zastanowić, jest to zalecenie zupełnie szalone. Bo dlaczego właściwie wszystko ma być łatwe? W końcu jednym z największych osiągnieć ludzkiej kultury jest różnorodność, a to co najcenniejsze wymaga pewnego wysiłku przy przyswajaniu. Na świecie są rzeczy łatwe i trudne (także do czytania i zrozumienia). Taka jest natura rzeczywistości! Nie dla Googla jednak.
SEO robione pod dyktando koncernu z Mountain View najbardziej promuje powtarzalność: te same słowa w tytule, te same w słowach kluczowych, we wprowadzeniu i na początku tekstu! Bo czytelnik jest wg Googla kompletnym idiotą i jak mu się nie powtórzy czegoś pięć razy to nie zrozumie. Wiedząc o takich zaleceniach, łatwiej zrozumieć dlaczego większość współczesnego Internetu jest zupełnie niestrawna, prezentując treści  banalne (przepisywane bez opamiętania z innych  źródeł) w prymitywny sposób.

Zawrotna kariera Rudolfa Flescha

To nie wszystko jednak. Jednym z elementów readability jest tzw. Flesch reading ease. Jest to test stopnia trudności danego tekstu (angielskiego) opracowany przez Rudolfa Flescha w Stanach Zjednoczonych, w latach 40-tych XX wieku dla celów edukacyjnych. Test ten był (i jest) wykorzystywany przy pisaniu podręczników dla dzieci i młodzieży, tak aby były one dostosowane do poziomu nauczania w danym roczniku. Jest to test biorący pod uwagę właściwości czysto formalne tekstu, proporcje między ilością zdań, słów i sylab. Używana jest zwykle skala od 0 do 100, przy czym 90 – 100 pkt oznacza poziom 5 klasy (najłatwiejszy tekst), a od 0 – 10 to teksty najtrudniejsze, dostosowane do poziomu uniwersyteckiego. Za łatwe uznaje się przy tym wszystko co proste i krótkie: krótkie akapity, krótkie zdania i krótkie wyrazy, jak najmniej sylab. Okazuje się, że ten edukacyjny test został przyswojony przez SEO wg Googla i rządzi współczesnym Internetem. Przy tym najbardziej pożądana jest oczywiście najwyższa punktacji czyli najłatwiejsze teksty.
Znakomita większość esejów na stronie runningreece.eu straszy oceną: „Extremely difficult to read. Best understood by university graduates.” i osiąga 10, 20 a co najwyżej 30-kilka punktów. I to jest właściwie apogeum tego szaleństwa i tworzenia z ludzi idiotów. Oczywiście że piszę dla odbiorców z wyższym wykształceniem, przecież obecnie to co najmniej 60 % procent społeczeństwa. Mało tego, piszę dla ludzi, którzy ciągle rozwijają swoją wiedzę i umiejętności, a poziom  uniwersytecki to dla nich za mało. Nie piszę przecież dla uczniów piątej klasy! Dorośli, którzy są na poziomie intelektualnym dwunastolatków i tak przecież niczego nie czytają, więc szkoda zachodu. Czyżby Google tego nie wiedział? A może świadomie próbuje wychować sobie coraz głupszych odbiorców?
Dobrze, ale co w praktyce oznacza ta punktacja wg Rudolfa Flasha? Najłatwiejsze wg tego testu są zdania typu: „The cat sat on the mat.” składające się tylko z wyrazów jednosylabowych. Zacytowane  zdanie osiąga poziom 121,22 pkt. (skala jest czysto matematyczna więc właściwe nie ma ograniczeń z obu stron). Na drugim końcu skali są np. pewne fragmenty „Moby Dicka” Hermana  Melville’a osiągające – (minus)146,77 pkt. albo początek słynnego dzieła Marcela Prousta „W stronę Swana” (jeden z tomów „W poszukiwaniu straconego czasu”) wycenione na -515 pkt (minus 515)!
Wszystko to pokazuje  absurdalność tego testu. Trudność przyswojenia jakiegoś tekstu nie zależy przecież, od długości wyrazów i długości zdań. Gdyby tak było wszelka poezja byłaby bardzo łatwa do zrozumienia, a tak zupełnie nie jest. W procesie rozumienia tekstu znacznie bardziej istotny jest sens i styl pisania, a więc coś, co rodzi się między słowami, a nie długość wyrazów, a sam proces rozumienia jest o wiele bardziej skomplikowany niż może to sobie wyobrazić uczeń piątej klasy i programista w centrali Googla. Jestem zdecydowanie po stronie Marcela Prousta.
I jestem po stronie moich czytelników. Okazuje się bowiem, że dwa najpopularniejsze teksty na stronie to Zvara i Dysk z Fajstos – oba według mnie najtrudniejsze do zrozumienia, dodatkowo Zvara to wyjątkowo długi esej. W ciągu ostatnich 4 tygodni oba miały po 262 odsłony. I jeśli jestem jeszcze w stanie zrozumieć karierę Dysku z Fajstos – w wyszukiwarce Googla to bardzo popularne hasło, Zvara zupełnie nie istnieje w internetowym gigancie. Tzn. istnieje oczywiście, ale odsyła do piosenki Villagers of Ioanina City. Do tego tekst ten siedzi okrakiem na dyscyplinach tak odległych jak kosmologia, muzyka, biegi górskie, filozofia tańca i fizyka kwantowa. A jednak znajduje czytelników.
Niezależnie od tego ile punktów osiąga tekst, który teraz czytasz, to ciągle o wiele więcej niż pierwsze zdanie słynnego dzieła Prousta. Dlatego nic nie będę upraszczał na tej stronie.
Miłej lektury.

Scroll to Top