N 40°05'03.7"
E 22°24'24.5"
Zawody biegowe w Grecji

CZYTAJ DALEJ
To ostatnie wezwanie najlepiej charakteryzuje chyba sport amatorski, a już idealnie pasuje do biegów masowych rozgrywanych w górach. Nie tylko jednak. Wydaje się że cała kultura współczesna nastawiona jest na przekraczanie granic, w różnych dziedzinach. W każdym razie wielu ludzi lubi opisywać w ten sposób swoją aktywność. I trudno się im dziwić skoro tyle emocji wywołuje tak prozaiczna czynność jak bieganie. Mówię to także z własnego doświadczenia. Za każdym razem, kiedy staję na starcie zawodów zadaje sobie pytanie: co skłania tych wszystkich ludzi do podejmowania tak ogromnego wysiłku? Co skłania mnie do podążania ich śladem? Mówię teraz o biegach ultra, które mają 100, 170 albo jeszcze więcej kilometrów długości i trwają 24 godziny, a nawet kilka dni.
najtrudniejsze zawody w Grecji
Jeśli zatem przekraczać własne granice to dlaczego nie na Olimpie, najwyższej górze Grecji, która z definicji jest granicą, miedzy światem bogów a ludzi oczywiście. I najlepiej w lipcu, kiedy szanse na naprawdę ekstremalne temperatury są największe. W całym masywie góry bogów rozgrywanych jest co najmniej 10 różnych zawodów, sam startowałem w kilku, ale Olympus Mythical Trail z 2017 roku to było doświadczenie graniczne, nie porównywalne z niczym, ani wcześniej, ani potem.
Olympus Mythical Trail uznawany jest za najtrudniejszy bieg górski w Grecji. Nie da się tego oczywiście w precyzyjny sposób zmierzyć, ale kiedy w trakcie innych zawodów wspominam, że biegłem OMT 100, za każdym razem widzę błysk w oczach i słyszę słowa podziwu. Trasa prowadzi wokół całego masywu, częściowo po starych, zapomnianych ścieżkach, przywróconych do życia przez organizatorów. Po drodze nie ma żadnych wiosek ani stałych siedzib ludzkich. Wrażenie że znajduję się na granicy zamieszkałego świata, a nawet poza nią, jest dojmujące. Na żadnym innym biegu nie czułem tak mocno, że jestem tylko ja i Góra.
Lost Trail

CZYTAJ DALEJ
dwie pętle
Bieg startuje w piątek o 17.00 z Agios Ioannis, małej polany wśród lasów, 4 km od Litochoro. Jest bardzo ciepło, prognozy na ten dzień zapowiadają 42 stopnie w cieniu, ale chcę wierzyć, że na wysokości 600 m. n.p.m. jest nieco chłodniej. Ten początek jest przepiękny. Wysoki mieszany las, dający cień, wąska ale wygodna i cudnie poprowadzona ścieżka. Jestem tu drugi raz, i ciągle nie mogę się nadziwić jak różnorodny potrafi być ten las. Niby wszędzie drzewa, ale o wiele więcej gatunków niż u nas. Co chwilę zmienia się też poszycie, raz jest gęste i pełne krzewów, to znowu sama intensywnie zielona trawa. No i wszędzie o wiele więcej kolorów, wszystko kwitnie, jakby to był początek wiosny, a nie pełnia lata. Czasami, na otwartej przestrzeni, dochodzi więcej odgłosów, grają cykady i różne inne owady. Litochoro widać gdzieś w dole, poza tym wyraźny kształt linii brzegowej, błękit morza i półwysep Halkidiki po drugiej stronie zatoki.
Trasa OMT 100 wyraźnie dzieli się na dwa odcinki. Pierwszy – “mała pętla” ma 32 km i prowadzi z Agios Ioanis do Litochoro. Dosyć łagodnie wbiega na 2000 metrów n.p.m., by później zbiec na 300. Druga, duża pętla, jest właściwie jednym wielkim podejściem na główną kopułę Olimpu i równie wielkim zbiegiem. W szczegółach trasa jest o wiele bardziej zróżnicowana, a zbiegi i podbiegi przeplatają się znacznie częściej.
Wznosimy się coraz wyżej, robi się też coraz później, ale nie czuje żeby robiło się chłodniej, jak w zeszłym roku. Schronisko Livadaki na wyskości 2 000 m. Na zbiegu ścieżka jest równie wąska i piękna, ale droga na dół podwaja przyjemność. Przyspieszam, niesiony euforią początku, a w głębi duszy tłumaczę sobie, że powinienem jak najwięcej kilometrów przebiec w świetle dnia. W Wąwozie Enipeas robi się za to cieplej: duszne, stojące powietrze, tak gęste, że prawie da się je kroić nożem. Nie zwalniam jednak, przebiegam obok znanych miejsc: monastyr Agios Dionizios – oaza ciszy i spokoju w środku gór i kapliczka pustelnika w skale, ze stromymi schodami. Wybiegam z wąwozu by za chwilę do niego wrócić, już w całkowych ciemnościach, zaraz obok małego oczka wodnego Lambada. Stąd jest już mniej niż kilometr do punktu żywieniowego w Litochoro. Ten pierwszy odcinek powinienem przebiec w ok. 5h 30 min, w zeszłym roku zajęło mi to 5:12, teraz jestem poniżej 5 godzin. Za szybko, oczywiście, ale kto powiedział, że szaleństwo jest racjonalne?
Głównym sprawdzą całego tego zamieszania jest Lazaros Rigos – człowiek, którego wkład w rozwój biegów górskich w Grecji trudno przecenić. Jeden z pomysłodawców pierwszych zawodów rozegranych tutaj w 1986 roku, organizator lub konsulat prawie wszystkich najważniejszych zawodów nad Morzem Egejskim, animator środowiska górskiego, jeden z współtwórców stowarzyszenia Biegaczy Górskich w Grecji – człowiek-instytucja. Przy tym aktywny i bardzo dobry biegacz.
Na punkcie żywieniowym okazuje się, że jestem na 8 miejscu! Zawołanie “Tak trzymaj” traktuje oczywiście jako zaklęcie niemożliwe do spełnienia, bo rzeczywistość da się oszukać, ale zwykle na krótko. Zwalniam. Obiektywnie bardzo wyraźnie, bo jest strome podejście, ale także proporcjonalnie, bo wyprzedza mnie kilku zawodników. Oszczędzam siły na dalszą cześć, bo prawdziwy bieg dopiero się zaczyna. Ponownie uświadamiam sobie jedną z podstawowych cech biegów ultra – samotność. W czołówce przerwy miedzy zawodnikami są stosunkowo duże i właściwie do końca biegnę sam. Jeśli nawet ktoś mnie wyprzedza, to robi to bardzo szybko i za chwilę znika mi z oczu.
noc w biegu
Jest noc. Nie przeszkadza mi to. To dobrze że jest noc na tym wielkim 5-godzinnym podejściu, kiedy pokonuje się jakieś 2500 metrów przewyższenia. Noc przynosi wielką cisze i spokój, chociaż wcale nie jestem senny. Świeci księżyc, ale przez gęste liście drzew niewiele jego blasku do mnie dociera. Przyciemniam nawet czołówkę, żeby nie zakłócać tego nocnego spokoju. Biegnę powoli więc minimalne światło mi wystarcza. Pojawia się monotonia i lekkie wyczerpanie, ale staram się je celebrować, są tak ważną częścią biegów ultra. Nieuchronnie przyjdą zmiany i wiem, że z każdym krokiem zbliżam się do nich coraz bardziej.
Glistrokoumaria
Greckie drzewo truskawkowe

CZYTAJ DALEJ
narodziny światła
W krajach śródziemnomorskich noc jest dłuższa niż na północy. O 5:00 jest jeszcze całkowicie ciemno, ale zbliża się koniec podejścia. Jakiś czas temu skończył się las. Wbiegam na Płaskowyż Muz i niebo zaczyna świecić. Prawie całe jest jeszcze czarno-granatowe i wysadzane gęsto gwiazdami, ale na wschodzie pojawia się już wyraźnie jaśniejsza, czerwonawa łuna i świat ożywa. Widać zarysy szczytów wokoło i chociaż przestrzeń ma ciągle tylko dwa wymiary, nie mam żadnych wątpliwości gdzie jestem. Świecić zaczyna też sam płaskowyż, a raczej umieszczone po prawej stronie schronisko Apostolidis i zbliżające się do niego światła czołówek innych zawodników. Wiem, że zaraz wzejdzie słońce i czas przyspieszy. Na Olimpie mamy to szczęście, że zbieg zaczyna się dokładnie ze słońcem. A światło jest ważne, bo wąska ścieżka Zonaria, lekko opadająca w dół i trawersująca szczyty Stefani i Mitikas, zachęca do większego szaleństwa. Zaraz obok jest jednak przepaść, albo bardzo strome piargi, więc przydaje się też odrobina rozwagi.
Biegnę w zachwycie. Nowy dzień daje biegaczowi nowe siły, prawie nie czuć, że to 60-ty kilometr. Co najmniej do następnego podbiegu. Wielkiej, pochyłej ściany Skolio, o 500-metrowym przewyższeniu i luźnych kamieniach uciekających spod nóg. W tym roku daje sobie z nią radę znacznie lepiej niż w zeszłym, chociaż ciągle wspominam ją jako najtrudniejszy fragment całej trasy. Ciągle biegnę sam, czasami zatrzymuje się i robię zdjęcia ale bez większej wiary, że da się zachować wyjątkowość tej chwili.
Za Skolio zaczynają się łąki Olimpu, trawiaste murawy pokrywające wszystkie wierzchołki w rejonie Agios Antonios, najwyższego miejsca, gdzie starożytni składali ofiary Zeusowi. Lekki podbieg i znacznie trudniejszy zbieg. Ścieżka prawie nie istnieje, są tylko kępy traw, kruche, ruchome kamienie i maleńkie schronisko, widocznego gdzieś… daleko, daleko w dole. Ścieżki nie ma też przez kilka następnych kilometrów prawie płaskiego terenu, dlatego widoczne wszędzie oznaczenia trasy namalowane na kamieniach robią nieco absurdalne wrażenie. Bez wątpienia jestem w dzikim zakątku gór, ale łagodne kształty i świeże odcienie zieleni traw na wysokości ponad 2600 m sprawiają nieco rajskie wrażenie.
Gdzieś w tym rejonie ogarnia mnie ten dziwny stan określany czasami jako "runner's high". Jakbym biegł zupełnie bez wysiłku i miał wrażenie, że mogę to robić bez końca.
Peloponez

CZYTAJ DALEJ
celebrując upał
Świat łagodności kończy się dosyć nagle i zdecydowanie. Za przełęczą między szczytami Kakavrakas a Metamorfosi wszystko się zmienia. Potężna ściana, z największym na trasie zbiegiem, zakosami ciągnącymi się prawie w nieskończoność. Dokładnie na południe. Jest kilka minut po 9.00 ale za chwilę robi się naprawdę ciepło. Na scenę wkracza największy bohater tych zawodów – upał! Na zbiegu jest jeszcze po prostu gorąco, ale coraz bardziej odnoszę wrażenie, jakby afrykańska masa powietrza, który miały być tu w piątek, nieco się opóźniła i dociera właśnie teraz. Zbieg zabiera resztki sił, a dalej są dwa prawie płaskie odcinki oddzielone punktem żywieniowym, razem nie więcej niż 24 km. Trasa prowadzi przez łąki i szerokie drogi leśne, przy których drzewa rosną rzadko i nie dają wprawie wcale cienia. Nie wiem ile jest obiektywnie stopni, ale wydaje mi się, że nigdy nie czułem na sobie równie gorącego powietrza. I nawet nie chce mi się specjalnie pić, zaczynam oszczędzać wodę żeby móc wylewać ją na głowę. Ochładzanie rozgrzanego ciała odczuwam jako największą potrzebę. Przynosi ulgę tylko na chwilę, ale działa. Nie cierpię, nie padam zemdlony, nie wysycha mi w gardle, posuwam się całkiem sprawnie. Wyjątkowy żar z nieba nie przeraża mnie. Tęsknie jednak coraz bardziej radykalnie za wodą. Zaczynam rozumieć czym jest woda w Grecji. Nie jakieś duży deszcz czy morze wszędzie wokoło, ale te niewielkie stróżki i źródełka, które ciekną gdzie niegdzie, i nie dziwie się już, że uznawane są za święte.
Wbiegam na punkt żywieniowy, tuż przy drodze, w środku lasu. Dokładnie na przeciwko wypływa ze skały strumień z korytkiem do pojenia ludzi i zwierząt. Wody jest pod dostatkiem. Wchodzę prawie cały, polewam głowę i jestem w siódmym niebie.
Zaczynam celebrować upał. Zbliżam się coraz bardziej do mety, jestem coraz bardziej zmęczony, i z jednej strony chcę już być na miejscu, ale z drugiej nie chce żeby skończyło się coś tak wyjątkowego.
Ścieżka twoich marzeń

Wyobraź sobie ścieżkę swoich marzeń. Tę z dzieciństwa, z czasów, kiedy nie umiałeś jeszcze czytać, prawie nic jeszcze nie widziałeś, ale już byłeś uzależniony od oglądania map. Pamiętam największą książkę w bibliotece moich rodziców. To był wielki atlas świata z rozkładanymi stronami, i hipsometrycznymi mapami.
CZYTAJ DALEJ
Ciepło to życie, dynamika i ruch, i teraz odczuwam o wiele bardziej niż zwykle, że jestem tego częścią. Właściwie trochę przestaje mi zależeć, żeby się zmieścić w 20 godzinach, jak w zeszłym roku, realnie oceniam też, że nie mam na to większych szans, bo nie potrafię już przyspieszyć. Na ostatnim, dwunastokilometrowym odcinku z Pigadi do Agios Ioanis są trzy małe strumienie. Wskakuję do każdego z nich i zanurzam się prawie cały. Wspominam to jako najpiękniejszy odcinek biegowy w życiu.
Na mecie jestem po 20 godzinach i 18 minutach. Ciągle jest gorąco, ledwo kilka minut po 13.00. Euforia opada bardzo powoli, w rozgrzanym powietrzu poruszam się jakby wolniej, mam czas na przyzwyczajenie się do normalnego świata. Tylko który jest normalny? Może prawdziwe życie jest tylko w biegu, a wszystko co pomiędzy to tylko konieczne wypełnienie?
wyjątkowe zawody
Ze 174 osób, które wystartowały, do mety dobiegło tylko 86 (i to w przedłużonym, ze względu na upał, o jedną godzinę limicie czasu). Jest to najmniejszy odsetek finisherów w całej historii biegu. Pragnę jednak uspokoić biegających czytelników, którzy chcieliby wystartować w tych lub w innych zawodach w Grecji: spośród 20 moich startów nad Morzem Egejskim nigdy i nigdzie (!) nie było tak gorąco jak na OMT 2017.
Relacja niniejsza dotyczy edycji z 2017 roku. Począwszy od roku 2019 miejsce startu i mety zostało przeniesione do Litochoro, a więc zmieniła się kolejność pętli: teraz duża jest na początku a mała na końcu. Jednocześnie zmieniona została godzina startu (teraz start jest o północy), a więc z grubsza biegacze znajdują się w tych samych miejscach o tej samej porze. Dla mnie to zdecydowanie trudniejsza konfiguracja.
WIĘCEJ TEKSTÓW O OLIMPIE
Lost Trail
Na zapomnianych ściezkach na Olimpie
Moje 55 Szczytów
2000+ na Olimpie
Goumarostali Vertical Mile
Z Prionii na Płaskowyż Muz